Gdy już wszystko cichnie wieczorową porą i słyszę tylko czasem jakieś pomrukiwania z pokoju dzieci otwieram swój zeszyt myśli…
To nie jest żaden pamiętnik, choć pisałam pamiętniki przez 15 lat, ani dziennik wdzięczności. To jest zeszyt myśli, gdzie wpisuję to, co mi podpowiada serce.
Czasem mam dzień na wkurwie, czasem błogość i szczęście. I lubię przeglądać te swoje zapiski, bo widzę wtedy swój własny proces.
„Nienawidzę swojego życia” – pojawiało mi się dość często jakieś 5-6 lat temu.
„Czuję się upokorzona” – to zdanie sprzed 4 lat.
„Jestem z tym wszystkim sama” – tak się czułam, gdy 3 lata temu podjęłam decyzję o odejściu od męża i zrobiłam to spektakularnie, dramatycznie, jak prawdziwa diva sztuki teatralnej, wychodząc z domu z dwójką dzieci tak, jak stałam.
„Jakoś to muszę poukładać” – tak się wspierałam, gdy dotarła do mnie rzeczywistość, czyli jak się podejmuje decyzję, to są tego też konsekwencje.
„Dasz radę, bo kto jak nie Ty” – towarzyszyło mi w tamtym roku.
Jesteś ciekawa, co przyniósł ten rok?
Przeformatowanie na nowo swojej własnej głowy. To nie jest takie proste, wyjść ze wszystkich znanych schematów, gdy automatycznie wpada się w role wybawicielki, ofiary albo tej, która wie lepiej i się wymądrza, bo tyle przeszła.
Do tego zjazdy emocjonalne za każdym razem, gdy coś poszło nie po drodze albo nie dogadałam się z tatą dzieci.
Nietrudno się domyślić, że właśnie wtedy najbardziej dopadały mnie negatywne myśli i potrafiłam nieźle sobie wrzucać, tego całego gówna pod hasłem: jesteś beznadzieja, jesteś niewystarczająca, krzyczysz na dzieci, w końcu się ogarnij.
Pewnie to znasz…
I nagle, choć nie był to żaden moment olśnienia, w całym tym bałagnie codziennej rzeczywistości odkryłam, że nic i nikt nie jest wstanie wyplenić negatywnych myśli z mojego ogrodu życia, jeżeli nie zrobię tego sama.
Obnażam sie całkowicie, bo jako osoba, która prowadzi szkolenia i swój własny biznes, powinnam mieć to już przepracowane. I tu Cię zaskoczę. Każdy, ale to każdy ma swoje góry i doliny, a także ciemne lasy i bagna.
Co zatem zrobiłam?
Czy mam na to swój złoty środek?
Czy dam Ci gotowy przepis na wspaniałe życie?
Nie. Bo nie mam gotowego przepisu, aby wrzucić do kotła życiowych doświadczeń magicznego proszku i zrobić z tego eliksir szczęścia.
To tak nie funkcjonuje
Mogę Ci dać pewne wskazówki, które mi pomogły i stały się kierunkowskazami w najtrudniejszych chwilach. Powtarzałam je jak modlitwę, po której pojawiała się nadzieja, że się odrodzę.
- Zaakceptuj miejsce, w którym teraz jesteś życiowo. Tak miało być. Serio. Nawet jeżeli się wściekasz, to już i tak tego nie zmienisz. Po prostu. Nie trać więc energii, tylko przełóż to na działanie dające najlepszy wynik dla Ciebie. Nie chodzi mi tu o kolejny cel, jaki sobie wyznaczysz, a nauczenie się, że jeżeli nie masz wpływu na czynniki/zdarzenia zewnętrzne, to to zostaw. Zajmij się swoimi emocjami, rozłóż na czynniki pierwsze i ucz się akceptacji siebie, bo to przynosi lepsze efekty w pozbywaniu się negatywnych myśli.
- Naucz się być w procesie. Wszystko jest procesem. Jedno zdarzenie prowadzi do drugiego. Obserwuj, łącz kropki.
- Zadawaj pytania. Od jakości zadawanych pytań zależy jakość naszego życia. Zastanów się, czy zadajesz odpowiednie pytania.
- Znajdź sposób na siebie. Nie chodzi o znalezienie pasji. Jak jej nie masz, to też dobrze. Nie każdy ją musi mieć, nie każdy coś lubi robić. Nie spinaj się bez potrzeby i nie żyj tym, że masz spełniać oczekiwania innych. Świat zwariował. Wszędzie są wymagania szczęśliwego życia pokazywanego lukrowanymi zdjęciami, a Ty jedna tylko wiesz, jak wygląda Twoja rzeczywistość. Możesz więc sobie wymyślić co chcesz, ja wymyśliłam pisanie swoich myśli.
- Odpuść. Tyle i aż tyle. I to zajęło mi najwięcej czasu. Odpuść: niedojrzałość byłego i jego numery, w pracy koleżance, która ciągle zapomina zamknąć szuflady we wspólnej kuchni, dzieciom sprzątanie pokoju, nawet jak się przewracasz na ich zabawkach. Odpuść sobie. Tyle i aż tyle. Potrafisz?
To są moje sposoby
Aby się ich nauczyć, zajęło mi to sporo lat. W niektórych okresach życia uczyłam się siebie, w innych uczyłam się odpuszczać. Po trzech latach życia z dwójką dzieci doszłam do wniosku, że jak czegoś w swojej głowie nie zmienię, to ugrzęznę na kolejny rok albo dwa. W sumie robię się coraz starsza, grawitacja zaczyna działać i widać już zmarszczki, nie tak wyobrażałam sobie swoje życie i… uznałam, że to już objawy bycia zgrzędną starą babą.
Złapałam się za głowę, chwyciłam swój zeszyt myśli i rozpoczęłam proces naprawczy. Nie wypisuję po 100 razy „moje życie jest cudowne”, aby oszukać mózg. To dla mnie nie ma głębszego sensu. Znów bym czuła, że oszukuję samą siebie.
Tak po prostu, czytając te swoje myśli sprzed paru latu, sprzed roku i sprzed kilku miesięcy stwierdziłam, że sama się wpędzam w jakieś otchłanie i czeluści swoich smutków i czarnowidztwa.
A potem przyszła kolejna z upiornych myśli: „I po co Ci to?”
A resztę już znasz, bo to właśnie był mój moment olśnienia.
Dziś moje zapisywane myśli są pełne nadziei. Nawet gdy zdarzy się coś bardzo nieprzyjemnego, co poruszy moje emocje, zadaję sobie pytania, czego mnie to miało nauczyć i odpowiadam sobie, że akcpetacji, która pozwoli mi odpuścić.
Tylko tyle i aż tyle.
Gotowa, aby pójść dalej?
Uwierz mi, szkoda życia na negatywne myśli….
Dmucham w Twoje skrzydła i wysyłam moc dobrej energii.
Zdjęcie: Ben Blennerhassett on Unsplash